Rzeszowskie historie i historyjki
Ród Ligęzów h. Półkozic wywodzi się w prostej linii z Rodziny Rzeszowskich tego samego herbu, jako że jeden z Janów Rzeszowskich nosił przydomek Ligęza.
Mikołaj Spytek Ligęza z Bobrku herbu Półkozic był najstarszym synem Mikołaja kasztelana wiślickiego i Elżbiety z Jordanów. Kasztelan sandomierski i żarnowski, starosta czechowski, żydaczowski, biecki i ropczycki, stronnik króla Zygmunta III Wazy w czasie rokoszu Mikołaja Zebrzydowskiego i w wojnie o sukcesję szwedzką. Bardzo aktywny poseł na sejm, jego mowy sejmowe w 1859 roku pod tytułem „Pisma Mikołaja Spytka Ligęzy kasztelana sandomierskiego...” w cyklu „Biblioteka Polska” zeszyt nr 50 wydał Kazimierz Turowski. Nasz bohater był także komisarzem komisji skarbu i wojska w polskim sejmie.
Po rodzicach odziedziczył ogromne włości w skład których wchodziły Gorzyce, Dąbrowa (Tarnowska), Skotnik, Głowów (Głogów) i Sędziszów, które pomnożył jeszcze drogą zakupów, a także dzięki wianom jakie wnosiły jego trzy kolejne małżonki. Z ręką Zofii Rzeszowskiej w 1580 roku otrzymał dobra rzeszowskie, czyli miasto i kilkanaście okolicznych wsi. Po jej śmierci ożenił się z Elżbietą (Halszką) Kormanicką wdową po Adamie Rzeszowskim, a po niej około 1625 roku z Zofią Krasińską wraz z ręką której otrzymał klucz dóbr, którego centrum stanowiło Krasne koło Rzeszowa.
Nie gardził także powiększaniem majątków prawem – czyli drogą procesów sądowych, jak i lewem, czyli metodą zajazdów i wojen z sąsiadami. Najbardziej jaskrawymi przykładami są tutaj wojna o jarmarki w latach 1600 – 1605 ze Stanisławem Stadnickim – Diabłem Łańcuckim i konflikt z bratankiem Andrzejem Ligęzą z Piotraszówki (Boguchwała). Spytko Ligęza bowiem po śmierci młodszego brata - nad którym sprawował kuratelę – Andrzejowego ojca zagarnął cały spadek należny jego synowi. Andrzej szybko powetował sobie straty napadając Rzeszów w 1603 roku pod nieobecność stryja i zabrał mu skrzynię z 20000 talarami, dwa bardzo cenne gobeliny, a także dużą ilość broni odzieży i kosztowności. Spytko zwerbował swoich poddanych z Malawy oraz mieszkańców rzeszowskiego przedmieścia i napadł bratanka w Zwięczycy i Starej Niwie pustosząc i rabując najechane dobra. Oczywiście Andrzej nie popuścił takiej ujmy i mszcząc się na stryju kasztelanie obległ i zbombardował zamek, a zdobywszy go złupił i zabrał co się tylko zabrać dało. Jego żołnierze przez kilka dni hulali w mieście, gwałcąc mieszczki i rabując mieszkańców. Król wyznaczył starostę Mniszcha do doprowadzenia do ugody, który zbrojnie miał zaprowadzić porządek. Jak w większości przypadków było to papierowe polecenia, do zgody nie doszło i zwaśnieni krewniacy mieli się spotkać na rokach ziemskich w Przeworski, na których stryj oskarżał siostrzeńca. Pierwszy przybył dziedzic Piotraszówki na czele zbrojnych i stanął w jedynej murowanej kamienicy w Przeworsku, umocnił także i obsadził wojskiem okoliczne domy. Kasztelan także zwerbował na pograniczu węgierskim odpowiednią ilość żołnierzy, otoczył miasto i sposobił się do nieuniknionego starcia. Nie pomogły negocjacje prowadzone przez ich wspólnych przyjaciół i starostę Drohojowskiego, doszło do walki. Po całodziennej krwawej bitwie przeważające siły kasztelana musiały ustąpić pola i Andrzej mógł opuścić miasto z 21 zabitymi. Kasztelan stracił sześciu ludzi. Obu nie pozostawało nic innego jak udać się do Przemyśla i tam prezentować trupy. Należało koniecznie tego dokonać, by można było wnosić skargi i żądać odszkodowania. Ale aby przeszkodzić przeciwnikowi trzeba było zrabować i ukryć trupy wiezione przez niego. Zwłoki nie prezentowane „u grodu” według prawa nie istniały. Po drodze doszło do kilku napadów na konwój Andrzeja, tak że mógł on ostatecznie przedstawić w Przemyślu tylko sześciu poległych.
Podobnie wojna o jarmarki ze Stanisławem Stadnickim Diabłem Łańcuckim była krwawa. Zaczęła się bitwą w okolicach Krasnego po drodze do Łańcuta w 1600 roku, a ostatnia utarczka miała miejsce na moście w Przemyślu w pięć lat później. Spór pozostał nierozstrzygnięty, bo już po śmierci Stadnickiego jego syn Władysław podnosił sprawę jarmarków jako krzywdę ojca i swoją.
Ligęza powołał w 1628 roku w Rzeszowie różne służby obronne, które na wypadek zagrożenia przez nieprzyjaciela miały obowiązek obrony miasta, w ich skład wchodzili wszyscy dorośli mężczyźni łącznie z Żydami.
Wybudował w Rzeszowie zamek, który jeszcze nie wykończony oparł się nawale tatarskiej w 1624 roku. Celem nadania miastu charakteru obronnego wybudowany przez siebie kościół oo. Bernardynów, mauzoleum rodowe Ligęzów umocnił pozostawiając tuż poniżej dachu otwory strzelnicze. Także charakter obronny miała synagoga staromiejska. Poza tym miasto otoczone było wodami Wisłoka, Mikośki i Przyrwy, które płynęły przez bagna i moczary. Ze względu na szczupłość miejsca na terenie Starego Rzeszowa podjął budowę Nowego Miasta na wzór pobliskiego Głogowa, które po jego śmierci rozbudowali Lubomirscy i które zostało włączone w system obronny Rzeszowa. Wspierał i finansował rozbudowę miasta między innymi odbudowę po pożarze kościoła farnego, budowę ratusza, a także uposażył kościoły w Świlczy i w Głogowie, a kościółek Marii Magdaleny z Malawy polecił przenieść do Krasnego i zestawić na miejscu spalonego przez Tatarów.
Ligęza był świetnym gospodarzem, wspierał handel i ochraniał kupców, dbał o rozwój rzemiosła nie tylko w swoich miastach, ale także we większych wsiach. Rozwijał handel bydłem i zbożem, które spławiał Wisłokiem. W Rzeszowie na Podpromiu uruchomił pal, czyli port rzeczny z magazynami i całą infrastrukturą nadrzeczną. W swoich dobrach dbał o szlaki komunikacyjne, remontował drogi i budował mosty. Był niezwykle hojny jak na owe czasy dla swoich poddanych i ludzi biednych. Ustawą dla wsi Świlczy i Woliczki uregulował zasady funkcjonowania wiosek w obrębie jego latyfundium. Fundował w swoich dobrach przytułki zwane szpitalami dla osób starych i biednych. Szpitale te bogato uposażył zabezpieczając egzystencję ludzi tam przebywających. Rzeszowski przytułek liczył 18 pensjonariuszy, a w Krasnem, Malawie, Przybyszówce, Staromieściu, Świlczy i Zabierzowie przebywało od kilku do kilkunastu osób. Większość z tych domów zlikwidowano już po drugiej wojnie światowej, a szpital w Malawie przetrwał aż do 1953 roku. Podopieczni tych szpitali mieli za zadanie sprzątanie kościoła i modlitwę za dobrodzieja, jego rodzinę i następców.
Fundował także stypendia i wspierał żaków studentów Akademii Krakowskiej, którzy pochodzili z jego włości. Założył także fundację posagową przeznaczając dla niej kwotę 1000 zł na wsparcie „...panien cnotliwych i do małżeństwa sposobnych....”, którym ubóstwo nie pozwalało wyjść za mąż.
Był gorliwym katolikiem, w testamencie zarządził, by rodzina urządziła mu jak najskromniejszy pogrzeb. Chciał być pochowany w habicie bernardyńskim w zwyczajnej sosnowej trumnie włożonej w drugą cynową i by jego zwłoki umieszczone zostały pod progiem babińca w kościele oo. Bernardynów by „...każdy wchodzący do kościoła trumnę moją deptał..”.
Jak bogatym był Mikołaj Spytko Ligęza widać dopiero przy podziale schedy po nim.
W książce Władysława Łozińskiego „Prawem i lewem” czytamy: Kasztelan Ligęza pozostawił po sobie olbrzymią fortunę, która przypadła obu córkom Ostrogskiej i Lubomirskiej. Idąc za mąż, otrzymywały po 70 tys. posagu, a po śmierci ojca jeszcze po 10 000 zł w gotówce. Z dóbr swoich ziemskich zapisał kasztelan testamentem swoim datowanym z r. 1631 Ostrogskiej miasto Rzeszów i 39 wsi przeważnie w ziemi przemyskiej, a wartość tych posiadłości szacowano na 70 000 zł. Lubomirska otrzymała 25 wsi w Krakowskiem i Sandomierskiem. Nim jednak wiadomy był testament, w pierwszej zaraz chwili po śmierci, a nawet jak utrzymuje strona przeciwna, jeszcze zanim kasztelan wydał ostatnie tchnienie, adhuc illo spirante, wpadł mąż starszej córki Pudencjany, ks. Władysław Ostrogski, na czele zbrojnej siły, złożonej z jazdy i piechoty, do Rzeszowa, zajął zamek tamtejszy wraz z wszystkimi skarbami, jakie tam przez długi swój żywot nagromadził kasztelan, osadził swoimi ludźmi Głogów i Sędziszów i cały majątek zagarnął. W zamku rzeszowskim nie było tyle gotówki, ile się jej spadkobiercy domyślali. Znaleziono ją dopiero później w Dąbrowej (Dąbrowa Tarnowska), a znaleziono pod ziemią. Stary kasztelan zakopał najznaczniejszą część swoich skarbów w złotej i srebrnej monecie i z trudnością tylko odszukano utajone miejsce, gdzie spoczywały pogrzebane. Odkopano cztery okute drewniane skrzynie, w których znajdowały się 102 000 dukatów i czara duża szczerozłota (patera) sadzona najdroższymi kamieniami, której wartość lekko oszacowano na 1000 dukatów. Poza tym znaleziono jeszcze w Dąbrowej w ukryciu, ale już nie pod ziemią około 20 000 dukatów, które w tych właśnie latach, przy niskiej wartości złotego znaczyły tyle co 100 000 złotych. Spadkobiercom jednak wszystkie te sumy wydawały się niewystarczające – pozywają bowiem wdowę po kasztelanie o zwrot 4000 dukatów, dalej dwie szkatuły, z których jedna miała zawierać 5000, druga 24 000 dukatów, i o 52 tysiące złotych jako prowent z włości dąbrowskich, gorzyckich, otwinowskich i wielopolskich. Spór między Ostrogskimi, a Lubomirskimi o dział majątkowy trwał długo – dopiero w r. 1638 osobna komisja, wyznaczona dekretem trybunalskim przeprowadziła ostateczną ugodę.”
W ostateczności po bezpotomnej śmierci księcia Pudencjany Ligęzianki, ogromna fortuna Ligęzów w całości przeszła w ręce Konstancji jej młodszej siostry i jej męża ks. Jerzego Lubomirskiego herbu Śreniawa wówczas starosty sądeckiego, założyciela linii rzeszowskiej tego magnackiego, jednego z najbogatszych w Rzeczpospolitej rodu.
Marek Czarnota